Parę dni wstecz moja Sisi zaginęła. Trzy psiaki biegały sobie po podwórku, normalnie, pod stałą kontrolą. To była chwila, moment, w której tata wszedł do domu. Wraca na podwórko - nie ma Sis i Psiny, została tylko Karen. rozpłynęły się, po prostu. Wszystko zamknięte, musiały znalezc inne wyjście, ale pytanie - jakie? Oczywiście psów zaczęliśmy szukać, Psina szybko się znalazła, Sisi niestety nie. Mija czas, a jej nadal nie ma. Zamieszkam ogłoszenie na facebooku, chwile przed tym dostaję wiadomość od znajomej, że kręciła się po jednej z ulic w naszym mieście. W między czasie dostaję także inne informacje, wsparcie, na połowę z tego niestety nie odpisałam, gdyż szok mi na to nie pozwalał. Oczywiście oberwało się za nic mojej przyjaciółce (i w sumie nie tylko jej), bo jakby inaczej. W końcu Sisi się odnalazła.
Zastanawiacie się pewnie jak to się stało, że psy wyszły. No cóż, pewna osoba je po prostu wypuściła. W tym momencie odpuszczę sobie wszelkie niecenzuralne epitety jakie cisną mi się na paluchy i przejdę do innej części. Więc jeśli chodzi o zaginięcie Sisi nie była to nasza wina, a po prostu osoby z boku, przykre jeszcze bardziej.
A ja analizując całe wydarzenie, gdy już ochłonęłam, zdałam sobie sprawę, że mogło stać się WSZYSTKO. Mogłam stracić psa, członka mojej rodziny, fragment mojego życia i cząstkę mnie!
Patrząc na to z boku dziękuję w myślach, ze Sisi w dniu zaginięcia była nieumyta, rozczochrana, to mogło powstrzymać niektóre osoby przed wzięciem jej!
Wczoraj myjąc malutką (wróciła jeszcze bardziej brudna niż była), dziękowałam po raz kolejny, że może być przy mnie, że będę się mogła znów do niej przytulić, choć na chwilkę dzięki niej i Karen uciec od rzeczy, które mnie martwią, zastanawiają.
Przytulając moje psy, ćwicząc z nimi, a nawet denerwując się na nie, gdy te nie pozwalają mi spać, i wpatrują się tym przeszywającym wzrokiem, uświadamiam sobie, że moje życie bez nich nie ma sensu.
Pozdrawiam, Zaso :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz